Śladami Mickiewicza

piątek, 4 kwietnia 2014

Udostępnij ten wpis:
10-22.11.2013 r
Bachczysaraj - Czufut-Kale



































W listopadzie wybraliśmy się z Madzią na Krym (wówczas należący jeszcze do Ukrainy). Celem naszej podróży był Bachczysaraj (lub jak kto woli Bakczysaraj), gdzie mieliśmy nocleg. Była to nasza baza wypadowa, z której codziennie wyruszaliśmy w inne miejsce.

Od początku. Sposobów dojazdu na Krym jest bardzo dużo. My oczywiście szukaliśmy na własną rękę najtańszych opcji. Dlatego pierwszą część podróży pokonaliśmy samolotem. Była to trasa Katowice - Kijów. Ogromnym plusem tego połączenia jest fakt, że Wizzair oferuje nie tylko ten śmiesznie mały bagaż podręczny, ale także pełnowymiarowy bagaż do luku i to za darmo.

Pogoda była naprawdę niezła. Po przylocie na miejsce największym problemem było ogarnięcie transportu na dworzec główny. Na komunikację miejską trudno było liczyć. Dlatego zagadaliśmy do innej pary (chłopak Białorusin, mieszkający w Wiedniu, mówiący po angielsku i jego dziewczyna Ukrainka), która również szukała transportu na kolej. Postanowiliśmy razem złapać taksówkę i podzielić koszty na pół. Było to bardzo opłacalne rozwiązanie. Za około 8 zł przejechaliśmy trasę liczącą ponad 10 kilometrów.

Ważna uwaga: jeżeli wybieramy się na Krym, łącząc samolot + pociąg, warto zrobić większy odstęp czasu pomiędzy podróżami, ponieważ sprawdzanie dokumentów na lotnisku w Kijowie idzie bardzo opornie. Dodatkowo trzeba pamiętać z jakiego dokładnie dworca kolejowego wyruszamy, ponieważ są dwa różne wejścia a sam budynek jest nie tylko piękny, ale także ogromny.

Podróż kontynuowaliśmy pociągiem z Kijowa do Sewastopola. Przedostatnim przystankiem jest właśnie Bachczysaraj. Ciekawostką jest fakt, że tego typu pociągi mają 4 klasy. Najniższa to po prostu 52 miejsca leżące w jednym wagonie bez przedziałów. My dołożyliśmy trochę więcej i jechaliśmy drugą klasą (tzw. Kupe), w wagonie z przedziałami po cztery łóżka. Pierwsza klasa ma dwa łóżka w przedziale. Przy rezerwacji biletów bardziej opłaca się zająć dolne łózka. Raz, że jest taniej, dwa, że każde z nich posiada zamykany schowek, gdzie można wrzucić bagaże i najcenniejsze rzeczy.

W pociągu spędziliśmy ponad 19 godzin. Jako współpasażerów mieliśmy starsze małżeństwo. Wyjątkowo sympatyczne. Najśmieszniejsza była jednak rozmowa, w której łączyliśmy polskie słowa z ukraińskimi. Co więcej małżeństwo raz po raz częstowało nas lokalnymi przysmakami, takimi jak słynne maki w czekoladzie. Super pyszna sprawa:)

Jak dla mnie podróż była bardzo ciekawa i wygodna. Ciekawie wyglądają również postoje na stacjach. Na każdej platformie czekają ludzie, handlujący przeróżnymi rzeczami. Można kupić piwo, wódkę, pierogi, lepioszki a nawet ryby. Z tymi ostatnimi mieliśmy niemiłą przygodę, bo nad ranem, około 5, do naszego przedziału wpadł jeden handlarz z zawieszonymi na patyku zgrillowanymi rybami. Oczywiście zachęcał nas do kupna. Śmierdziały niemiłosiernie! Na szczęście udało się go szybko wygonić.

Na miejscu zastała nas cudowna pogoda i pierwsze zaskoczenie, na które nie byliśmy gotowi: prawie nikt nie mówił po ukraińsku (nie muszę chyba wspominać, ze o angielskim spokojnie mogliśmy zapomnieć), tylko po rosyjsku! Dodatkowo stojąc do kasy trzeba stanowczo trzymać kolejkę, ponieważ z każdej strony ludzie wpychali się jak tylko mogli. Oczywiście po wyjściu z dworca dopadł nas tłum naganiaczy, żebyśmy skorzystali z taksówki. Koszt około 40 hrywien.

My jednak wybraliśmy marszrutkę, czyli taki minibus, który zatrzymuje się gdzie tylko chcemy. Jeździ na wyznaczonej trasie bez konkretnego rozkładu, jak przyjedzie, to będzie :D Zaletą tego sposobu podróżowania jest fakt, że płacimy ogólnie za transport, nieważne jak daleko jedziemy. Kosztuje zaledwie 2 hrywny (czyli około 70 groszy). Właściwie podróżując marszrutkami można lepiej poznać życie tych ludzi.

Nasz przystanek mieścił się przy pomniku Puszkina. Docieramy do hotelu i po kąpieli od razu idziemy spać. Mimo wszystko podróż bardzo nas wymęczyła. Budzi nas dopiero głos z minaretu, nawołujący wiernych do modlitwy. Mieliśmy to "szczęście", że po obu stronach hotelu położone są dwie tego typu budowle.

Bachczysaraj to piękne, stare miasto. Kiedyś była to stolica Chanatu Krymskiego. Znane między innymi z wiersza Adama Mickiewicza o tej samej nazwie.

Pierwszego dnia udaliśmy się do skalnego miasta, czyli Czufut-Kale. Więcej o tym miejscu napiszę w następnym poście, gdzie również zaprezentuję więcej zdjęć.

Już teraz jednak chciałbym podziękować przede wszystkim dwóm osobom: Piotrkowi Tarczyńskiemu i Oldze Muliarchuk. Piotrek był takim dobrym duchem wyprawy. Podczas planowania i przygotowań często zwracałem się do niego o pomoc, jako do doświadczonego podróżnika i specjalisty od Ukrainy:). Porady, jakie otrzymałem, okazały się przydatne na miejscu. Natomiast Olga pomagała mi w tłumaczeniu niektórych rzeczy, zwłaszcza podczas kupowania biletu na pociąg (wówczas na stronie internetowej dostępny język ukraiński i rosyjski). I tradycyjnie podziękowania dla Madzi. Cieszę się, że mam tak ogarniętą i mądrą dziewczynę, która dużo szybciej nauczyła się ukraińskiego, niż ja:)
W najbliższym czasie pojawią się następne posty, poświęcone wyprawie na Krym. Poniżej prezentuję kilka filmików z Bachczysaraju i Czufut-Kale.









Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia